Historia Tragica de Harmoniae
I
Kiedy się
zdawało,
że na dobre ucichła muzyka sfer,
ludzie stali
się nerwowi. Za wszelką cenę
próbowali zaprowadzić jakąś
nową harmonię.
Do dziś
niektórzy winią Kopernika. I źle,
bo niczego nie zepsuł.
Przestroił tylko Wszechświat,
tę wielką harfę Boga.
Pozostało jedynie przywyknąć
do nieco innej tonacji.
Gdy ucichła
muzyka sfer,
nie nastała Wielka Cisza.
O dna kadłubów
zazgrzytały nowe lądy, a Luter
z hukiem zaczął wbijać
żelazne gwoździe
w spiżowe wrota Katedry.
Czas i przestrzeń
zaczęły ciągnąć się i pękać.
Josquin de Pres usiłował
to wszystko ukoić,
lecz nagle wybuchł krzyk,
i ludów,
i tych, którzy
za ludzi dopiero będą uznani.
I chyba
tylko da Venosa
starał się ogarnąć tę polifonię
konfliktów.
Przez
dziesięciolecia
jedni z nadzieją, próbowali
– jak
Biber –
na nowo sklejać światłość i materię.
Inni
zagłuszali sumienie
pompatycznymi dźwiękami
strojonymi
na miarę swoich ambicji.
Kiedy wreszcie
pojawił się
Bach, a następnie Kant,
zdawało się
przez chwilę,
że świat jest sensowny i uporządkowany.
Ktoś jednak
krzyknął: Ecrasez l’infâme!
I zaczęto – w imię
rozumu – stawiać szafoty
by usunąć jedną szubienicę.
I gdy tylko
wybrzmiały pierwsze akordy
III Symfonii Beethovena,
ludzie
rzucili się na bagnety.
Wolność prowadziła lud na barykady,
a marszowy krok i zapach smażonej cebuli
mieszały się
z tempem walca i mazurka.
Więcej światła! Więcej światła!
– krzyczano zajadle.
II
Dalszy
ciąg znamy z grubsza ze słyszenia.
Bo i z grubsza brzmiało
wszystko dość podobnie.
Świat powoli
rozpada się na jednostki, dźwięki
i pozostałe cząsteczki
elementarne.
I każdy pyłek materii domaga się swojej
ważności.
Niektórzy mówią,
że to dobrze.
Że to wolność, że to równość, i że to
wszystko
trzeba jeszcze rozpiłować
na drobniejsze
elementy; rozetrzeć na plazmę tak rzadką,
aby Bóg nie mógł
ulepić z niej niczego nowego.
Komentarze
Prześlij komentarz