Milczenie Tejrezjasza
I
Nigdy nie byliśmy w stanie
zapamiętać tego adresu.
Wystarczyło nam,
że jest to gdzieś przy Piotrkowskiej.
Nigdy z resztą nie staraliśmy się
zapamiętać tego adresu.
Wystarczyło nam natchnienie,
które niosło nas do celu.
Poprzez Rzekę Łez,
poprzez Rzekę Ognia,
poprzez Rzekę Lęku
nasza nawa bez żagli,
bez wioseł, bez steru
płynęła przez miasto:
nieco pijane, trochę śpiące,
z makijażem wiecznie rozmazanym
wieczorną mżawką.
Szminkę starła lubieżność
pospiesznie odgrywana w cieniu bram,
Włosy wiecznie niedomyte
zlepiają się na skroniach,
tusz żłobi bruzdy na policzkach.
II
Z ulicy wchodzi się w podwórko,
z niego w drugie, a na końcu,
za kratą, furtką,
za granicą światów,
rozpoczyna się ogród.
Za Rzeką Łez,
Rzeką Ognia,
Rzeką Lęku,
– doliną ludzi i mroku –
tam sad Persefonei.
W naturalny sposób
ustawialiśmy się w kółeczku.
„Pij, Żydu”,
„Pij, geju”,
„Pij, faszysto”.
Na przekór poglądom:
– bleblebleblbleble –
ksenofobia
– bleblebleblbleble –
tolerancja
– bleblebleblbleble –
gender mainsreaming
– bleblebleblbleble –
prawa mniejszości…
– Pij, Żydu.
– Pij, geju.
– Pij, faszysto.
Kultury, rasy, religie…
Spełnialiśmy swoją obiatę:
za naszą przeszłość, za bliskich
i to, co bliskie.
Bez politycznych komisarzy,
poza światem,
w którym żre się ideologię,
odziewa się ideologię,
pije się ideologię,
kupuje ją w sklepach, karmi nią dzieci –
za Rzeką Łez,
Rzeką Ognia,
Rzeką Lęku.
Tak jakby tego chciała Cyrce:
twarzą w kierunku Erebu.
III
– Tu jest widok jak w Paryżu!
Zębaty horyzont
widoczny przez okno na piętrze
– Nie. To nie Paryż, to Aleksandria.
Popatrz proszę na plan miasta:
ulice wyznaczał Hippodamos z Miletu,
tyle, że ten tutaj
był Polakiem,
a może Żydem,
Niemcem lub Rosjaninem?
Na surowej ziemi
marmur zastąpiły tynki.
„Szybciej, szybciej!
Piasek, cement, woda,
woda, piasek!”
Aż dziw, że to wszystko jeszcze stoi,
zbudowane naprędce,
zastygłe w niecierpliwym trwaniu.
„Szybciej, szybciej!”
Miasto ciągle rośnie,
przybywa fabryk, sutener, pałaców…
A później wielka płyta:
kości rzucone przez demony.
– Grały o rząd dusz,
o Ziemię Obiecaną,
o Czerwoną Łódź…
– O masę, której trzeba dać pracę, dać żreć.
– No i jakaś oferta kulturalna
by się przydała… Poeci…
– A po co poeci? Z żulami na Wschodniej
już jest wystarczający kłopot,
a tu jeszcze poeci…
– No, ale skoro Aleksandria…
– Starczyło wizji na fabryki, a na Museion i Serapeum?
– Museion? Na Wschodniej? Weź, proszę cię…
– A tak. Właśnie, że na Wschodniej.
Portyki kominów
podtrzymywały niskie sine niebo.
Do Boga, zdawałoby się, tylko ręką sięgnąć,
a tymczasem –
najpierw zarządy, później komitety.
Łódź, fabrykancka, Łódź robotnicza,
Civitas Diaboli.
Tyle ludzkiego cierpienia,
tyle biedy,
tyle straconych nadziei,
złamanych serc,
przetrąconych kręgosłupów.
Tygiel kultur i chochla inżynierii społecznej.
IV
Tak, jakby chciała Cyrce:
w kierunku Erebu:
– Tejrezjaszu! Tejrezjaszu!
Noż kurwa… Tejrezjaszu!
– Przecież był niewierzący.
– No i co z tego?
– Jak to „co”? Materializm,
głoszą, a duchy przywołują…
– Dlatego ty z nami jesteś.
– Ja guseł nie odprawiam;
wierzę w Ducha Świętego,
Święty Kościół Powszechny,
świętych obcowanie,
grzechów odpuszczenie,
ciała zmartwychwstanie,
w żywot wieczny.
– Amen.
– Czyli jednak
w życie pozagrobowe.
– Tejrezjaszu!…
– Ale to jeszcze nie powód,
żeby wydzierać się po nocy.
„Aby widzieć umarłych i grozy siedlisko”
(jakby rzecz ujął Homer);
Tejrezjasz nadawałby się
aby wskazać nam drogę do domu,
do odrapanego piękna świata żywych.
Pośrodku nocy, pośród kamienic
w zapomnianym, absurdalnym ogrodzie.
– Pij, Żydu.
– Pij, geju.
– Pij, faszysto.
V
A przecież w mieście,
gdzie tradycja jest awangardą,
a awangarda tradycją, nigdy
nie było naturalnego życia.
Formowały je:
1) brednie o Ziemi Obiecanej,
2) marksistowsko-leninowskie brednie,
aż wreszcie
3) brednie o wolnym rynku.
Z pokładu Łodzi-Niszczycielki
spadały kolejne rzesze
podróżnych do lepszego świata,
do lepszego życia,
żyjących nadzieją,
która zwykle graniczy z pychą
(hyle-naus, hyle-polis).
Truchła idei chodzą dziś pomiędzy żywymi,
przyklejają się do ludzi,
żebrzą na ulicach
o cząsteczkę światła,
gram materii,
blakną…
Tylko nocą – i to taką jak ta – można je zobaczyć
gdy świecą naszym odbitym blaskiem.
– Pij, Żydu.
– Pij, geju.
– Pij, faszysto.
VI
Śpiew szyn,
kiedy ruszają pierwsze tramwaje,
szary blask poranka.
Przez szczeliny zębatego horyzontu
zaczynają przeciskać się
pierwsze promienie słońca;
prześwit metafizyczny.
Idę
wyrzucony przez los
na brzeg nowego dnia.
Pabianice – Łódź 2017
Komentarze
Prześlij komentarz