ADWENT

Do Szeolu wtrącę twój przepych i dźwięki twoich harf

Iz 14:11

To w końcu nic nienaturalnego:
o tej porze dni są najkrótsze,
zwierzęta i drzewa idą spać,
tylko niektóre pozostają – być może,
aby pilnować spokoju tych pierwszych? 

Podobnie powinno być z ludźmi
‑ to w końcu nic nienaturalnego –
kiedyś, kiedy ziemia zastygała
do wiosny, ludzie zamykali się po chatach
i leniwie spędzali czas do przednówka. 

Dziś rozświetlone miasta próbują
zadać kłam naszemu rytmowi.
Snujemy się pod ciemnym niebem,
nie widząc słońca, ni gwiazd, ni księżyca.
Po ciemku do pracy, po pracy, na miasto,
do domu. Niezdrowe, sztuczne światło,
niezdrowa sztuczna żywność,
niezdrowy przekaz niezdrowych mediów
okraszony niezdrową popkulturą.
Tu już nie ma nic naturalnego.
Tu już nie może być nic naturalnego.

W mroku nie tak późnego popołudnia
na ekranie telefonu świecą słowa:
„Jestem ostatnio bardzo zajęta,
Odezwę się do ciebie później,
gdy tylko poukładam sprawy zawodowe”.
Tak bardzo się starasz nadać
naturalny ton swoim słowom. 

Idę przez miasto, które szybko ogarnia mrok.
Trupi blask świateł rozmazuje wieczorna mżawka,
za słaba by zmyć to miasto z powierzchni ziemi.
Nawet przyrodę ogarnia niemoc i beznadzieja. 

Na ulicy niedokończony remont;
pierwsze ślady zimowego snu:
robotnicy ze swoim sprzętem wsiąkli
w rozkopaną, gliniastą ziemię.
Wiosną wybiją z niej i rozkwitną
pomarańczową i żółtą barwą kamizelek,
czerwienią kasków. 

Ziemia leniwie rozmazuje się
po chodniku; żwir zgrzyta o płytki,
o kostkę brukową, o podeszwy,
o kropelki dżdżu, o serce,
które powinno być z kamienia. 

Płacz nieba i zgrzytanie ziemi
– dźwięki przeludnionej pustki,
ogarniętej prześwietlonym mrokiem
zatłoczonej samotności –
rozlegają się jakby mimochodem:
De profundis te Deo clamavi!
Opornie zgrzytam zębami.
Czy to deszcz cieknie mi po policzkach? 

To w końcu nic nienaturalnego;
wszyscy potrzebujemy w coś wierzyć,
wszyscy potrzebujemy obiektu
bezgranicznego zaufania. Pomimo wszystko,
wbrew wszystkiemu innemu,
w proteście wobec wszystkiego innego. 

Samochody, tramwaje, ludzie (wszędzie ludzie!)
dążą do czegoś, o coś walczą, czemuś zaprzeczają.
A tymczasem nie dzieje się nic istotnego.
I nic istotnego nie zdarzy się aż do końca. 

Zamiast objawiać się jak w filmach grozy
zamiast zabrzmieć jak w rockowych balladach,
Antychryst uśmiechnie się czarująco, poprawi krawat,
hipsterską czapeczkę lub sukienkę duchowną.
Wszyscy go będą kochać, a on
do wszystkich odniesie się z życzliwością. 

I nie będzie ni huku, ni skomlenia,
ani nawet zbyt gromkich owacji.
Wystarczą szczere westchnienia i komentarze.
I consensus: „Cóż to za wspaniały człowiek”,
będą mówić wszyscy. A kiedy przyjdzie koniec,
spojrzą po sobie ‑ „To już?” – zapytają
ze zdziwieniem – „To naprawdę już?” 

Nad Sodomą i Gomorą stoi niż,
mdła wilgoć wdziera się do oczu, uszu, nozdrzy,
osiada na języku, oblepia skórę.
Ani zimny, ani gorący idę przez świat
i boję się, że gdy Cię w końcu spotkam,
wyplujesz z obrzydzeniem moje imię, więc wołam,

z półmroku wołam do ciebie Panie.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ścieżki Zacharego. O tomiku "Kim jest Zachary?" Joanny Wicherkiewicz.

Wieniedikt Jerofiejew – pijak, pisarz, misjonarz

PAN SPOZA I RASIZM