SZALEŃSTWO I OCZYSZCZENIE W TEATRZE GRECKIM
“Religia
grecka jest niesłychanie złożona i obejmuje kilka różnych wymiarów. Badania w
dziedzinie psychologii, socjologii, historii sztuki i lingwistyki kolejno
je odsłaniają; niekiedy znajdują one oddźwięk w nowoczesnej interpretacji, a
czasem pozostają mroczne, nieprzeniknione i budzące lęk”[1].
W cytowanym fragmencie mówi się wprawdzie o całokształcie religii greckiej,
tzn. o ogóle występujących w niej kultów, to jednak twierdzenie powyższe
odnieść można również do każdego występującego w jej obrębie kultu z osobna.
Wszak w przypadku Grecji mówi się niejednokrotnie o religiach związanych z
rozmaitymi bóstwami[2] (jak
na przykład religia dionizyjska, religia apollińska bądź też religia artemizyjska),
a w każdym razie pamiętać trzeba o dość dużym zautonomizowaniu poszczególnych
kultów, które w swej masie noszą wspólną nazwę religii greckiej. “Każdy z bogów
greckiego panteonu – zauważa George Thomson – stanowi produkt nieskończonych
kombinacji kultów lokalnych […]. Homerycka Artemis jest uroczą dziewiczą
łowczynią; lecz w Efezie, o kilka mil zaledwie od Smyrny, która jest jednym z
głównych ośrodków tradycji homeryckiej, tę samą boginię czci się jako matkę o
wielu piersiach, jeszcze nie całkowicie antropomorficzną.”[3]
Religie te, mimo wielu istotnych różnic, posiadały pewne cechy wspólne, a
czasami były ze sobą utożsamiane. Znamienny jest fakt, iż w dość wczesnym
etapie, tj. w okresie przedklasycznym, religie artemizyjska i dionizyjska, a
także dotyczące ich obrzędy, były ze sobą bardzo ściśle związane[4].
Także Apollo i Dionizos posiadali wspólne dla siebie elementy kultu oraz
rytuały: “W Delfach orgiastyczny kult Thyjad był poświęcony zarówno Apollinowi,
jak i Dionizosowi; Dionizos, jak i Apollo, jest muzykiem i prorokiem; takie zaś
uroczystości apollińskie, jak Lampadaforia w Tebach, Stafylodromia w Sparcie,
były dionizyjskie pod każdym względem z wyjątkiem nazwy.”[5] Spoiwem wiążącym je ze sobą była grecka
mitologia tworząca “niekończące się serie, przy czym jedna wkracza w drugą” –
jak pisze w swej książce George Thomson. Z kolei podstawą dla całej tej
struktury, w jaką przyobleczona była helleńska religijność “jest rytuał,
starszy niż bogowie.”[6]
Każda z kolei religia z oczywistych powodów dąży do objęcia swoim obszarem
całokształtu rzeczywistości – w końcu, między innymi, ma być podstawą do
rozpoznawania i klasyfikowania świata, a zarazem wyjaśnieniem dla wszelkich
dojmujących lęków i metafizycznego zagubienia.
W przypadku
religii dionizyjskiej słuszność przedstawionego powyżej sądu Thomsona o
prymarnym znaczeniu rytualnego pierwiastka – a co za tym idzie: i misteryjnego
doświadczenia – jest niewątpliwie w pełni uzasadniona. W takim wypadku
podstawowym problemem zdaje się być wykazanie, iż istnienie pojęcia katharsis w kontekście teatru jest
starsze od arystotelesowskiej teorii tragedii i wywodzi się ze związków dramatu
z religijnym kultem.
* * *
Mając na
uwadze wielość istniejących koncepcji dotyczących zjawiska katharsis[7],
a jednocześnie pamiętając o całościowym charakterze obrzędu religijnego, z
którego wywodzi się teatr i – w związku z tym – samo pojęcie katharsis, można postawić hipotezę, iż
miało by ono być początkowo utożsamiane z działaniem mania, a później, wraz z upływem czasu, bezpośredni, pierwotny sens
zagubił się i rozpadł na wiele sensów.
Słowo katharsis posiadało w języku greckim
wiele konotacji, a co istotne – nie zaistniało jako termin stworzony przez
myślicieli, lecz od zarania dziejów funkcjonowało w języku potocznym. “Bardzo
wymowny jest fakt – pisze H. Podbielski we wstępie do Poetyki – że etymologia tego słowa nie jest możliwa do ustalenia w
świetle systemów języków indoeuropejskich.”[8]
Sugeruje on, iż słowo katharsis istniało
na terenach Hellady od zamierzchłych czasów – być może minojskich. “Miało ono
tam niewątpliwie ścisły związek z kultem i rytuałem religijnym, poświadczonym
przez sięgające swą tradycją w odległą starożytność obrzędy »oczyszczające« w
Atenach w czasie uroczystości zwanych Thrageliami i Anthesteriami.”[9]
Natomiast wg Słownika grecko – polskiego
słowo kaJarsiV oznacza: “1.
oczyszczenie z winy, zmazy; oczyszczenie świata przez pożar; 2. Wyjaśnienie,
jusikvn problhmatwn […]; 3. medic. przeczyszczenie; miesiączka, period […];
tragwdia di eleou kai jobou
perainousa thn tvn toioutwn kJarsin (ARIST.); 4. obcinanie suchych gałęzi, oczyszczanie drzew […]”[10]. Łatwo więc zauważyć, że sakralno-obrzędowe znaczenia przenikały się z jak najbardziej potocznymi, jednak w kontekście założonych dociekań najbardziej interesujący jest oczywiście aspekt rytualnego oczyszczenia, który nieuchronnie musiał wiązać ze sobą instytucję obrzędową. Właśnie w ramach obrzędowych daje się wyjaśnić genezę tragedii, a co za tym idzie, genezę jej najistotniejszych pierwiastków.
perainousa thn tvn toioutwn kJarsin (ARIST.); 4. obcinanie suchych gałęzi, oczyszczanie drzew […]”[10]. Łatwo więc zauważyć, że sakralno-obrzędowe znaczenia przenikały się z jak najbardziej potocznymi, jednak w kontekście założonych dociekań najbardziej interesujący jest oczywiście aspekt rytualnego oczyszczenia, który nieuchronnie musiał wiązać ze sobą instytucję obrzędową. Właśnie w ramach obrzędowych daje się wyjaśnić genezę tragedii, a co za tym idzie, genezę jej najistotniejszych pierwiastków.
Na wzmianki na
temat obrzędów oczyszczających napotykamy się już w mitach. Wskazuje to na
fakt, iż miały one w Grecji bardzo dawną, archaiczną tradycję. Ich sensem jest
zawsze uwalnianie się (np. od złych mocy, ale także i od przewin – zarówno
swoich jak i cudzych) od czegoś, co uznawano za rzecz (przedmiot, zdarzenie,
osobę) niepożądaną, szkodzącą już to jednostce, już to społeczności, już to
właściwemu porządkowi świata. Tak samo oczyszczenia wymagali ci, którzy
przewiny swe popełniali jako tknięci obłędem. Np. Herakles wyprawił się do
kraju Feaków “po zabiciu swych dzieci sądząc, że oczyści go król Nauzitos i
Makris, piastunka Dionizosa.”[11]
Jak wiemy, sam Dionizos po powrocie ze swej wędrówki w stanie obłędu po
Północnej Afryce i Azji, został oczyszczony z popełnionych wtedy przewin przez
swoją babkę, Reę. Charakter oczyszczający posiadały również Mniejsze Misteria,
“będące przygotowaniem do Wielkich; są [one] ujętym w kształt dramatyczny przypomnieniem
historii Dionizosa, którą odgrywają Eleuzyjczycy w Agraj nad rzeką Ilissos w miesiącu
Anthesterion. Głównym obrzędem jest ofiarowanie świni, którą wtajemniczeni
kąpią najpierw w rzece Kantaros. Następnie oczyszcza ich kapłan noszący imię
Hydranosa. Potem muszą czekać co najmniej rok, zanim będą mogli uczestniczyć w
Wielkich Misteriach…”[12].
Także i podczas attyckich obchodów Anthesteriów dokonywano obrzędów
oczyszczających, o innym jednakże charakterze: “można powiedzieć, że polegały
one na oczyszczeniu miasta z »sił nieczystych« przez specjalne ofiary lub
wydalenie »złoczyńców« zwanych pharmakoi
w myśl zasady, na której opierała się pierwotna religia »atropaiczna«: do ut abeas (»daję, składam ofiarę, abyś
poszedł«). Pewne cechy takiego »kozła ofiarnego« posiada jeszcze Edyp,
opuszczający jako pharmakos swoje
miasto, aby uwolnić je od »zmazy«…”[13]
Na tle zaprezentowanych powyżej przykładów
widać wyraźnie, że gdy mamy do czynienia z obrzędem o charakterze
oczyszczającym, zawsze w jakiś sposób powiązany z nim jest Dionizos; nawet
jeśli nie jako bezpośredni uczestnik bądź inicjator, to przynajmniej istnieje
on jako kontekst czy choćby skojarzenie. Tak jak dzieje się to w przypadku
eleuzyńskich misteriów, podczas których – mimo, że odbywały się w ramach innej
z greckich religii – postać Dionizosa stale była obecna, bądź też w przypadku
“wydalania złoczyńców” podczas jednego z najważniejszych i najstarszych świąt
ku jego czci. Idąc dalej tym tropem zauważamy, iż najsilniejsze związki
Dionizosa z oczyszczeniem występują w sytuacji szaleństwa i opętania. Nie jest
przy tym słuszną rzeczą branie tego terminu tylko na obecny, medyczny, bądź
nawet ogólniej – terapeutyczny, sposób. “Twierdzę […], że są dwa rodzaje
szaleństwa – powiada Sokrates do Faidrosa w platońskim dialogu – jedno, które
pochodzi z choroby ludzkiej, drugie zaś, które pochodzi z udzielonego przez
bogów przekroczenia miary możliwości ludzkich. […] Szał zaś pochodzący od bogów
dzieli się na cztery części zgodnie z czwórką bogów: natchnienie wieszcze
przypisuje się Apollinowi, natchnienie związane z wtajemniczeniem Dionizosowi,
natchnienie twórcze Muzom, czwarty natomiast szał miłosny od Afrodyty
i Erosa […]”[14].
Jak
widać, spośród czterech rodzajów boskiego opętania Dionizosowi
przypisane jest szaleństwo o, zdawałoby się, dość niejasnym charakterze. Z
czymże bowiem może wiązać się owo “wtajemniczenie”, czegóż by miało ono
dotyczyć? Najbliższym skojarzeniem jest to, odwołujące nas do misteryjnych
obrzędów związanych z kultem Dionizosa. Wiemy o ich “entuzjastycznym”,
wzbudzającym szaleństwo, charakterze. Ich zadaniem było wywołanie specyficznych
doświadczeń polegających na “przebóstwieniu” uczestnika obrzędu, przez co
przypadał mu udział w “twórczej wolności i oszałamiającej spontaniczności,
nadludzkiej sile i odporności Dionizosa”.
Pomocy do dalszego rozwinięcia odpowiedzi na
zadane przed chwilą pytanie udziela Jan Wierusz-Kowalski. W swej książce Dramat a kult pisze on: “Dramat
misteryjny przenosił widzów w inny świat, dawał im w ich przekonaniu możność
wpływania na bieg ludzkiej egzystencji, upoważniał do uznawania wtajemniczonych
za ludzi »przebóstwionych«, sakralnych, nie podlegających już całkowicie
normalnym prawom natury. Jak w teatrze aktor zmieniał swą osobowość, przybierał
maskę, uciekał się w inną »personę«, tak mist, biorący aktywny udział w
misterium dramatycznym przestawał »być sobą«. Czy to w religijnym uniesieniu
entuzjazmu, czy szaleńczej ekstazie osiągniętej różnymi środkami scenicznymi,
wtajemniczony grał rolę odpowiadającą jego najgłębszym pragnieniom uwolnienia
się […] od warunków na ogół niesłychanie ciężkich, których istnienie wyjaśniano
mu jako nieuchronne zrządzenie złego losu.”[15]
Za “pierwszoplanową” wymową przytoczonego tu cytatu stoi, jak się zdaje,
przypuszczenie, iż wspólne źródło misteryjnego obrzędu i dramatycznego
spektaklu ufundowane było na jednym i tym samym doświadczeniu. Najlepszym
dowodem na jego prawdziwość jest oczywiście fakt, iż rozliczne
dionizyjskie święta, podczas których miały miejsce teatralne festiwale,
posiadały szerszy misteryjny właśnie charakter, z całą pewnością starszy od
tradycji wystawiania dramatów na scenie[16].
Przekształcenie się ekstatycznych i misteryjnych obrzędów dionizyjskich w
spektakl teatralny nie było arbitralnym gestem greckich tyranów: Pinandra,
Kleistenesa, Solona i Pizystrata, wprowadzających ze względów politycznych kult
Dionizosa do kalendarza oficjalnych uroczystości państwowych, lecz wynikiem
długotrwałego procesu, który został wprzęgnięty w tok wydarzeń politycznych.
Zjawisko zwane teatrem stanowi wynik ewolucji mającej miejsce w obrębie świąt
dionizyjskich: Lenajów, Dionizjów Polnych i Anthesteriów. Jak musiał to być
długi proces i z jak prastarych wyrastający korzeni, świadczy fakt, iż
towarzyszył on świętom, którym badacze przypisują właśnie jak najstarszy,
archaiczny charakter.
Wymieniony
przez Sokratesa “drugi rodzaj szału”, który “pochodzi z udzielonego przez bogów
przekroczenia miary możliwości ludzkich”, dzieli się wprawdzie na “cztery części”
lecz zachowują one wspólną tożsamość. W innym fragmencie Faidrosa, Platon, poprzez słowa Sokratesa, dokonuje pozytywnej
waloryzacji tego “drugiego rodzaju” szaleństwa nie zapominając zarówno o owej
tożsamości, jak i o specyficznych cechach towarzyszących każdej z jego części.
Jednakże jest niezwykle istotne, że w dość łatwy do zauważenia sposób nakreśla
tło owego stanu ducha w wymiarze żywo kojarzącym się z czymś, co stanowiło tematyczną
materię klasycznego dramatu greckiego: “Ale właśnie największe z dóbr dostają
się nam dzięki stanom odurzenia, jeżeli są one jednak dane od bogów. […]
Dlatego, doprawdy, godzi się przypomnieć, że i ci spośród starodawnych, którzy
nadawali nazwy, sądzili że szaleństwo nie jest ani czymś wstydliwym, ani
hańbiącym, albowiem nie nadaliby najpiękniejszej umiejętności, której rzeczą
jest wyjaśniać przyszłość, nazwy manike
urabiając ją od tamtej właśnie nazwy[17].
[…] Otóż więc o ile bardziej miarodajne i czcigodne jest wieszczbiarstwo niż
wróżbiarstwo, […] o tyle starodawni za piękniejszy uznawali szał niż stan
trzeźwości, jako pochodzące ten pierwszy od bogów, ten drugi od ludzi. Lecz
wobec chorób największych i udręk, które nękały niektóre rody za jakieś
starodawne przewiny, zdarzało się szaleństwo przepowiadające tym, którym było
trzeba, wyzwolenie, jeśli uciekną się do modlitw i wtajemniczeń boskich. Stąd
to właśnie, sięganie do oczyszczeń i wtajemniczeń, czyni tego, kto ich
dostąpił, ozdrowieńcem teraz i na przyszłość, znajdując dla naprawdę szalonego i nawiedzonego wyzwolenie od
obecnych bied.”[18] Tak
więc, jak widać jasno, mamy tu zasygnalizowane wyjaśnienie frapujących nas
problemów: słowa bohatera platońskiego dialogu naświetlają silny, bezpośredni
związek mania i katharsis, co potwierdza i uzasadnia hipotezę postawioną na
początku niniejszego tekstu. Co więcej, związek ten jest w zaskakujący wprost
sposób ukształtowany – jakby przygotowany zawczasu do tego, by opisywać go w
tragicznych tetralogiach: pośród rodzajów szału znajdowało się i takie, które w
ramach rodowej winy (przedstawionej tu najwyraźniej jako wina tragiczna – hamartia) stanowi znak, by “sięgnąć do
oczyszczeń i wtajemniczeń”. Można jednak podejrzewać, iż ostatnie zdanie cytowanego
fragmentu nie odnosiło się li tylko do tych, którzy dotknięci są przenoszącą
się z pokolenia na pokolenie winą rodową. Owo “sięganie do oczyszczeń i
wtajemniczeń” jest najwyraźniej zalecane z myślą o interesie wszystkich “naprawdę szalonych i nawiedzonych”. W
tym miejscu ponownie należy przypomnieć, iż szaleństwo nie posiadało w Grecji
jedynie psychotycznego zabarwienia. Wyraźna aluzja do historii, jakie były
kanwą dla całych, podejmowanych przez różnych dramaturgów, cykli tragicznych
prowadzi nas poza terapeutyczny wymiar – w jakim moglibyśmy chcieć osądzać
bezpośredni związek szaleństwa i oczyszczenia – w stronę szerzej rozumianego
doświadczenia soteriologicznego, zawierającego w sobie ogromny ładunek
emocjonalny wypływający z mitów, a w jeszcze większym stopniu zawarty “w
wyreżyserowanym ceremoniale, który przywracał mitom aktualność, wiązał je z
problemami społecznymi i indywidualnymi […]”[19].
To, owo tak znaczące w platońskim tekście, “naprawdę” informuje nas, iż celem
oczyszczenia nie jest pozbycie się szaleństwa; to właśnie fakt dostąpienia go w
jakimś prawdziwym, wypływającym z boskiego podszeptu, wymiarze jest
niezbywalnym warunkiem do tego, by dostąpić “teraz i na przyszłość” “wyzwolenia
od obecnych bied”.
Nie należy chyba sądzić, iż wspomniane
“biedy” można dokładnie zlokalizować w jakiejś sferze, którą nasza współczesna
umysłowość uznać by mogła za konkretną – dajmy na to: socjalno-bytową,
społeczno-polityczną, czy inną w tym rodzaju. Próbowano już dokonywać idących w
tym kierunku analiz, tak jak próbował dokonać tego np. wspominany już George
Thomson w cytowanym w obrębie niniejszej pracy dziele[20].
Nie jest to miejsce dla przeprowadzenia szczegółowej krytycznej analizy jego
koncepcji i nie będziemy się nią w ten sposób zajmowali. Należy jednak z całą
pewnością nadmienić, iż przeprowadzanie dociekań tego typu, jakie podejmuje
Thomson, znajduje swe odzwierciedlenie raczej we współczesnym myśleniu o
świecie a nie w ówczesnym. Dlatego też znajdują one w naszej optyce jakieś –
przynajmniej częściowe – uzasadnienie, lecz nie wyjaśniają w pełni problemu
powstawania i istnienia w starożytnej Grecji takich zjawisk jak religia
dionizyjska, orfizm itp. Ponieważ ich istota przenika wiele aspektów świata i
jego postrzeganych przez nas mechanizmów: społecznych i ekonomicznych
uwarunkowań, determinizmu Historii, psychologii czy nawet struktur
religijno-państwowych.
Źródła ludzkich bied postrzeganych przez
starożytnych należy raczej upatrywać w pesymistycznym z gruntu nastawieniu
do świata i miejsca, jakie jest w nim przeznaczone dla człowieka. Wyrazem tego
pesymizmu jest, przytaczana wielokrotnie przez filozofów, zawarta w mitach
mądrość Sylena – nauczyciela i opiekuna Dionizosa – wypowiedziana goszczącemu
go królowi Midasowi, a która “zasadzała się na przekonaniu, że najwyższym
szczęściem dla człowieka byłoby nigdy się nie urodzić, drugim zaś – możliwie
szybko umrzeć”[21].
Nietrudno domyślić się, że życie ludzkie postrzegane było z natury swej jako
pasmo udręk, w które człowiek zostaje wrzucony pomimo swej woli i w którym
odgrywa on rolę zabawki zarówno w rękach bogów jak i mocy przeznaczenia. Ową
prawdę o pesymistycznym charakterze greckiego universum odkryła, niejako ponownie, refleksja filozoficzna końca
ubiegłego wieku. Oto bowiem Fryderyk Nietzsche w Narodzinach tragedii przytacza mitologiczną przypowieść (zaczerpniętą
zapewne od Arystotelesa albo Cycerona) o Sylenie i jego poglądach na temat
istoty ludzkiego życia. “Grek znał i czuł – jak ową przypowieść komentuje
filozof – przestrachy i przerażenia bytu […]. Ową potworną nieufność względem
tytanicznych potęg przyrody, ową nad wszelkim poznaniem bezlitośnie królującą
Mojrę, owego sępa wielkiego druha ludzi Prometeusza, ów los okropny mądrego
Edypa, ową klątwę na rodzie Atrydów, zmuszającą Orestesa do matkobójstwa, słowem
całą ową filozofię boga leśnego, wraz z jej mitycznymi przykładami…”[22]
Nietzsche nie kierował bezpośrednio swojej
uwagi na zagadnienie katharsis w tragedii,
ale przyjęta przez niego optyka okazuje się w dużej mierze pomocna w
uzasadnieniu naszych, a zaczerpniętych od Platona, poglądów na temat istoty
oczyszczenia. To ona bowiem ukazuje nam, już na konkretnych wymienionych
powyżej przykładach tragicznych wątków, jaką formę przybrały, w ramach realnej
dramatycznej manifestacji, platońskie “biedy” – łatwo dające się utożsamić z
nietzscheańskimi “przestrachami i przerażeniami bytu”. Rozpięta przez
Nietzschego opozycja pomiędzy dionizyjskością a apollińskością tłumaczy w miarę
klarownie rację patrzenia na antyczną umysłowość grecką (ujmowaną tu w jej
rudymentarnym wymiarze) jako różniącą się od nam współczesnej – rozszczepionej
na rząd zautonomizowanych względem siebie dyskursów – świadomości: “…prawdziwe
jestestwo i prajedno – pisze ów myśliciel – jako wiecznie cierpiące i pełne
sprzeczności, potrzebuje też do swego ustawicznego wyzwalania zachwycającej
więzi, rozkosznego pozoru: który to pozór my, całkiem w pozór spowici i z niego
złożeni, zmuszeni jesteśmy odczuwać jako to, co naprawdę istnieje, to znaczy,
jako ustawiczne stawanie się w czasie, w przestrzeni i przyczynowości, innymi
słowy, jako rzeczywistość empiryczną.”[23]
Ta na pozór karkołomna fuzja poglądów dwóch
myślicieli – Nietzschego i Platona – z których jeden występował otwarcie
przeciw mistrzowi drugiego, znajduje swoje uzasadnienie w tym, iż
w rzeczywistości w obu przypadkach napotykamy na zbliżone w swej
istocie próby dotknięcia tajemnicy: objawiającego się jako szaleństwo
misteryjnego uniesienia, jakie przypada w udziale temu, kto pragnie stanąć w
obliczu najgłębszej prawdy o świecie i o sobie samym. To, co owych
dwu myślicieli różni w istotny sposób, to nie odmienne zapatrywania na
przedmiot poruszanych tu dociekań lecz odmienność przyjętej metody.
Dialektyczny, sokratejsko-platoński sposób dochodzenia do istoty zjawisk nie
stara się – wbrew oskarżeniom Nietzschego – unieważnić prawdy objawiającej się
poprzez specyficzne doświadczenie szaleństwa (zdążyliśmy już zauważyć, iż
działo się wręcz przeciwnie); to, co można w nim dostrzec, to raczej chęć
nazwania rzeczy po imieniu i docieczenia ich miejsca względem innych. Z kolei
nietzscheański dyskurs stara się znaleźć rozwiązanie problemu na gruncie
charakterystycznym i odpowiednim dla
niego samego: czyli, w tym przypadku, mitu i związanego z nim obrzędu.
Przepaścią wywołującą nieporozumienie jest również przepaść czasu oraz odmiennych
kontekstów kulturowych. Tak więc dla Platona i bohatera jego dialogów wiele
spraw zdaje się być oczywistymi, kiedy to Nietzsche musi poddawać je swym,
chciało by się rzec, “fenomenologicznym” zabiegom mającym na celu stworzenie
właściwego gruntu dla przeprowadzenia dalszego toku rozważań (stąd też chyba
powód, dla którego, w omawianej tu pracy tego myśliciela, wątek
epistemologiczny ostatecznie wziął górę nad, mającym pełnić centralną funkcję,
wątkiem estetycznym)[24].
Te właśnie “fenomenologiczne” zabiegi pozwalają nam na to, abyśmy, patrząc na
problem oczyszczenia w tragedii greckiej poprzez pryzmat antycznej religijności
– która z kolei uformowała antyczne rozumowanie – mogli przyjąć należytą
perspektywę, czyli dostroić właściwie naszą umysłowość do antycznego spojrzenia
na świat.
Oczywiście nie znaczy to, abyśmy traktowali
Nietzschego w tej kwestii jako ostateczne źródło i wyrocznię. Jego poglądy
dotyczące helleńskiego widzenia świata, wyłożone w Narodzinach tragedii, spotykały się już z kontrowersjami i
sprostowaniami. Jednakże w wielu przypadkach okazało się, że nie należy negować
ani nietzscheańskiej dychotomii dionizyjski
szał - apolliński pozór, ani tym bardziej przeświadczenia o pesymistycznym
podejściu Greków do życia i sensu ludzkiego istnienia.
* * *
Jednym z myślicieli podejmujących polemikę z
Nietzschem jest Giogio Colli. W swej książce Narodziny filozofii zachowuje on nietzscheańską dychotomię, lecz
postuluje w jej ramach, odmienne niż u Nietzschego określenie i umiejscowienie
poznania. Według niego “sfera poznania i mądrości wiąże się o wiele naturalniej
z Apollinem niż z Dionizosem. […] Dionizos ma do czynienia z poznaniem
raczej jako bóstwo eleuzyńskie: istotnie, wtajemniczenie w misteria w Eleusis
osiągało swoją kulminację w epoptei,
w mistycznej wizji szczęśliwości i oczyszczenia, a ją można uważać
w jakimś sensie za poznanie. Skoro jednak jednostka dochodzi do ekstazy
misteryjnej dzięki całkowitemu oswobodzeniu się od krępujących uzależnień,
skoro zatem podmiot poznający nie różni się już w ekstazie od przedmiotu poznania,
to należy ją uważać tylko za warunek umożliwiający poznanie.”[25]
Autor nie neguje jak widać mocy dionizyjskiej, opowiada się jednak, wbrew
Nietzschemu, za tym, by zdolność do wypowiadania prawdy przypisać apollińskiemu
pozorowi a nie głębokiemu dionizyjskiemu doświadczeniu, a więc by
przypisać tą zdolność słowu. “Poznanie i mądrość – pisze Colli – natomiast
ujawniają się inaczej, za pośrednictwem słów, a słowo boskie nie gdzie
indziej się rozlegało jak w Delfach, ustami kapłanki; mówił jednak Apollo nie
Dionizos.”[26]
Uwagi te, jako polemika z Nietzschem, mają na polu stricte filozoficznym dość
istotne znaczenie; jednak sprawą najbardziej istotną dla naszych rozważań jest
tutaj fakt, iż dionizyjskie doświadczenie jest rozpatrywane w kontekście wiedzy
i poznania. Colli koncentruje się na apollińskiej mowie (co jest na swój sposób
oczywiste uwzględniając fakt, iż kultura grecka, tak samo jak nasza, była w
istocie kulturą logocentryczną), nie może mimo to odrzucić poglądu, iż dionizyjski
enthousiasmos i szaleńcza mania stanowi “warunek umożliwiający
poznanie”. Czy jednak nie zachodzi w przekonaniach Colliego pochopne
utożsamienie poznania z podzielaniem? Jeżeli tak (a wiele na to wskazuje), to
okaże się, iż roli owego wspomnianego warunku nie da się w prosty sposób
umniejszyć. Co więcej, sytuacja taka utwierdza nas tylko w przekonaniu o
słuszności i głębokim sensie dokonanego przez Platona podziału szaleństwa: pochodzące
od Apollina szaleństwo wieszczenia objawia się nam jako szaleństwo głoszenia
prawdy wyrażalnej w języku, a “natchnienie związane z wtajemniczeniem” jest
jego esencją; natchnienie to, będące doświadczeniem pesymistycznej natury
świata, przybrawszy w apolliński logos
przedstawić można jako tragedię. Tak więc partycypowanie w boskim opętaniu daje
możność określenia spraw tak, jakimi się one przedstawiają bądź nadają się do
przedstawienia (Apollo), oraz doświadczenia ich takimi jakimi one są (Dionizos)
– to znaczy takimi, jakie nas w całym egzystencjalnym, a zarazem eschatologicznym,
wymiarze dotykają. Boskie szaleństwo oczyszcza nas więc zarazem z
krótkowzroczności karzącej nam postrzegać każdą z napotykanych spraw, każde z
napotykanych wydarzeń oddzielnie jako osobny i nie powiązany w jedną całość
problem; zarazem też oczyszcza nas – jak to zauważył Nietzsche – z naszego principium indivduationis[27],
z naszej jednostkowości (a więc swoistej “jednowymiarowości”) doświadczania.
* * *
Oczyszczenie
wiązało się także z twórczym uniesieniem, które miało zapewne na celu wywołanie
ducha ekstazy i upojenia, aby katharsis
mogło się dopełnić: “Trzecim rodzajem [szaleństwa] jest nawiedzenie przez Muzy
i szał ogarniający duszę wrażliwą i czystą, podniecający i popychający w
natchnienie bachiczne, które wyraża się w pieśniach i innych rodzajach
twórczości, wysławiających niezliczone czyny starodawnych ku nauce potomnych.
Ten zaś, kto by bez natchnienia bogiń dobijał się do bram pieśniarstwa […]
przekona się mianowicie, że sam on jest pozbawiony iskry bożej i że
pieśniarstwo człowieka trzeźwego nie dorównuje pieśniarstwu człowieka
natchnionego.”[28]
Uniesienie to posiadało, można by rzec, mediumiczny charakter: “…dlatego im
[tzn. poetom] bóg rozum odbiera i używa ich do swej posługi i wieszczów i
wróżbitów boskich, abyśmy, słuchając, wiedzieli, że to nie oni sami mówią te
bezcenne rzeczy; nie ci, od których rozum odszedł, tylko bóg sam mówi i przez
nich się do nas odzywa. […] A poeci nie są niczym więcej, tylko tłumaczami
bogów w zachwyceniu […].”[29]
Jak widać, Platon żywił głębokie przekonanie o sakralnym charakterze poezji.
Ona właśnie – również ta wypowiadana w utworze tragediowym, a zapewne i przede wszystkim ona – wypowiadana i
przeżywana, wywoływała odpowiednie skutki. “Nikt nie zaprzeczy – zauważa Jan
Wierusz-Kowalski – że treść jest ważna i potrzebna do zrozumienia symboliki
kultowej, że jest ona często jedynym kluczem pozwalającym rozszyfrować złożony
kod dramaturgii obrzędowej”[30].
W antycznym dramacie, który utracił formę ekstatycznego, ekspresyjnego obrzędu,
przy którego odprawianiu zapewne z razu obywano się bez słów, poezja, czyli
warstwa słowna, odgrywała bardzo ważną rolę. We wczesnym obrzędzie dionizyjskim
“oczyszczeń i wtajemniczeń” mogli dostąpić tylko jego bezpośredni uczestnicy. W
teatrze musiało zaistnieć przełożenie świata doznań z osoby działającej,
dawnego bachanta a teraz już aktora, na widza, który stał się tu biernym
uczestnikiem i zarazem głównym adresatem dionizyjskiego obrzędu. Mechanizm tego
przełożenia objaśnia Platon w Ionie.
Sokrates tak oto powiada do tytułowego bohatera dialogu: “…w tobie mieszka
jakaś boska siła, która cię porusza tak, jak w tym kamieniu, który Eurypides
Magnetytem nazwał a szerokie koła zwą go Heraklejskim. Otóż ten kamień nie
tylko, że sam przyciąga pierścionki żelazne, ale jeszcze taką siłę w nie wprowadza,
że mogą znowu to samo robić, co ten kamień: inne pierścionki przyciągać tak, że
nieraz bywa, długi łańcuch na nim zwisa z żelazek i pierścieni pozczepianych,
jedne z drugimi. A wszystkich tych kawałków siła zawisa od owego kamienia. Tak
i Muza sprawia, że bóg w kogoś wstępuje; przez nią naprzód, a za pośrednictwem
tych, w których bóg naprzód wstąpił, tworzy się i zwisa od nich długi łańcuch
innych entuzjastów. Bo wszyscy poeci, którzy dobre wiersze piszą, nie przez
umiejętność to robią, nie przez sztukę: tylko bóg w nich wstępuje i oni w
zachwyceniu wszystkie te piękne poematy mówią, a pieśniarze dobrzy tak samo.
Jak korybanci nie przy zdrowych zmysłach tańczą, tak i pieśniarze nie przy
zdrowych zmysłach piękne pieśni owe składają, tylko, kiedy jeden z drugim
wpadnie w harmonię i rytm, w rodzaj szalu, zachwycenie – to już, jak owe
bachantki, miód i mleko z rzek czerpią w zachwycie, a przy zdrowych zmysłach
nie; i tak pieśniarzy dusza sama to robi, co ich usta mówią.”[31]
I dalej: “Wiesz ty, że ten widz, to ostatni z pierścionków, o których mówiłem
[…]. Pośrednie ogniwo to ty, śpiewak i aktor, a pierwsze: sam poeta. A bóg
przez nich wszystkich wlecze dusze ludzkie dokąd zechce; zaczepił siłę jednych
o drugich.”[32]
* * *
Jak się wydaje, nie ma powodu, by nie ufać
Arystotelesowi, kiedy daje on wyraźnie do zrozumienia, że katharsis jest w teatrze greckim jednym z podstawowych – a kto wie
czy bodajże nie najważniejszym – pierwiastkiem. Nie jest jednak pewne, czy
próba nakreślenia jego genezy powinna przebiegać dokładnie w ramach kategorii
zakreślonych przez autora Poetyki.
Pamiętać w tym momencie należy o uwadze poczynionej przez Roberta R. Chodkowskiego,
odnoszącej się wprawdzie do jednego tylko z najsłynniejszych poetów tragicznych,
lecz w jakimś stopniu słusznej również jeżeli idzie o inne elementy całego
szerokiego obszaru greckiej twórczości tragicznej powstałej przed
upowszechnieniem się Poetyki:
“…Zgodnie z H.D. Kitto – uważamy, że w odniesieniu do twórczości Ajschylosa nie
można stosować norm i kryteriów wywodzących się z Poetyki Arystotelesa, »ponieważ w wielu najistotniejszych punktach
dramat Ajschylosa i teoria Arystotelesa nie mają żadnego punktu stycznego w
ogóle«, i to nie dlatego, że jego utwory nie dorastają do nakreślonego przez
filozofa ideału tragedii, bo są jeszcze surowe i pierwotne, lecz ponieważ są
oparte na innej poetyce, na »innym sposobie tragicznego myślenia«”[33].
Rafał Zięba
[1] M.
Eliade, J.P. Coulino, Słownik religii,
przeł. A. Kuryś, Warszawa 1994, s. 116.
[2]
Dotyczy to nie tylko Grecji ale również i innych politeistycznych religii
tamtego okresu, które panowały w basenie Morza Śródziemnego i na Bliskim
Wschodzie.
[3] G. Thomson, Ajschylos i Ateny. Studium
nad społeczną genezą dramatu, przeł. A. Dębnicki, Warszawa 1956, s. 135.
[4] Zob.
E. Zwolski, Choreia. Muza i bóstwo w religii greckiej,
Warszawa 1978, s. 84 passim.
[5] G. Thomson, dz. cyt., s. 135-136.
[6] G. Thomson, dz. cyt., s. 135.
[7] Uwzględnienie, szczegółowe
omówienie tych koncepcji lub choćby pobieżne przypomnienie wraz z należycie przytoczoną
bibliografią, rozsadziłoby w proch ramy niniejszego tekstu; pozostaje więc
zwrócenie uwagi Czytelnika przynajmniej na fragmenty Wstępu do Poetyki
Arystotelesa pióra H. Podbielskiego, w których omawiane są główne nurty
dotychczasowych interpretacji tego katharsis (Arystoteles, Poetyka,
Wrocław 1989).
[8] H.
Podbielski, wstęp [w:] Arystoteles, Poetyka,
przeł. H. Podbielski, Wrocław 1989, s. LIX.
[9]
Tamże.
[10] Słownik grecko-polski, red. Z.
Abramowiczówna, Warszawa 1960, t. II, s. 525.
[11] R.
Graves, Mity greckie, przeł. H. Krzeczkowski, Warszawa 1992, s. 483.
[12] R.
Graves, dz. cyt., s. 436.
[13] H.
Podbielski, dz. cyt., s. LX.
[14]
Platon, Faidros, przeł. L. Regner,
Warszawa 1993, s. 57 (265 A, B).
[15] J.
Wierusz-Kowalski, Dramat a kult,
Warszawa 1987, s. 88.
[16] Na temat kalendarza i
charakteru świąt dionizyjskich w Grecji, w trakcie których odbywały się
prezentacjie i turnieje dramatyczne zob: F. Sokołowski, Kult Dionizosa w
Delfach, Lwów 1936, ss. 22, 25-29, E. Zwolski, Choreia, Warszawa
1978, ss. 40-43, 171-178.
[17] Z
przypisów poczynionych przez tłumacza na s. 28 cytowanego dzieła dowiadujemy
się, iż “wyprowadzanie wyrazu mantikh
(»wróżbiarstwo«, »wieszczbiarstwo«) od manikh
(»szał«, »zachwyt«, »natchnienie«, »namiętność«) jest bezpodstawne.” Weźmy
jednak pod uwagę i to, że dla dokonania należytej interpretacji uwzględnić
trzeba i przejawy intuicji Platona, każącej twierdzić, iż u podstawy
doświadczenia, jakim była specyficzna forma poznania, stoi szaleństwo i
opętanie. Filozof usiłuje rzecz naprędce zracjonalizować; nie wdając się w
głębsze dociekania “dorabia” błędne etymologiczne wyjaśnienie do swego
słusznego przekonania.
[18]
Platon, dz. cyt., s. 27-28 (244 A-E).
[19] J.
Wierusz-Kowalski, dz. cyt., s. cyt.
[20] G.
Thomson, dz. cyt., przeł. A. Dębnicki, Warszawa 1956.
[21] A. M.
Kempiński, Słownik mitologii ludów
indoeuropejskich, Poznań 1993,
s. 395.
[22] F.
Nietzsche, Narodziny tragedyi czyli
hellenizm i pesymizm, przeł. L. Staff, Warszawa 1990, s. 32-33.
[23] F.
Nietzsche, dz. cyt., s. 36.
[24] W
pierwszym zdaniu swego dzieła Nietzsche odnosi się jednoznacznie do “wiedzy
estetycznej” i na tym właśnie gruncie
pojawia się w tymże pierwszym zdaniu dychotomia żywiołów apollińskiego i
dionizyjskiego. Jednakże choćby już sens owej dychotomii należycie ugruntować i
wyjaśnić – pomijając nawet nietzscheańską tezę, która rozwija się w Narodzinach tragedii, a która sama
wymaga wychodzącego poza samą estetykę uzasadnienia, tezę głoszącą, iż “sztuka
jest najważniejszym zadaniem i właściwą metafizyczną czynnością życia” (F.
Nietzsche, dz. cyt., s. 20, zob. też s. 8 i nast.) – autor musiał podjąć próbę
zbliżenia się do czegoś, co dziś określilibyśmy dziś foucaultiańskim terminem archeologia wiedzy, czyli próbę
zrekonstruowania swoistego dla danego czasu paradygmatu pojęciowego i, co za
tym idzie, światopoglądowego: próbę zrekonstruowania pewnego rodzaju
mentalności, jaka zapewne cechowała antycznych Greków. Paradoksalnie dla
przekonań samego Nietzschego, w geście tym znajduje się jak najbardziej
charakterystyczna dla platońskiego Sokratesa chęć odwołania się do arche – pierwotnego źródła mądrości;
chęć, którą najlepiej można sobie przedstawić jako “dążność do odzyskiwania
tego, co już zostało zdobyte i przeżyte wcześniej” (G. Colli, Narodziny filozofii, przeł. Stanisław
Kasprzysiak, Kraków 1994, s. 24) czyli w dawnym świecie “w którym jeszcze
naprawdę żyli »mędrcy«” (tamże, s. 23).
[25] G.
Colli, Narodziny filozofii, przeł. S.
Kasprzysiak, Kraków 1994, s. 27.
[26]
Tamże.
[27] Zob.
F. Nietzsche, dz. cyt., s. 25 i 29.
[28]
Platon, Faidros, przeł. L. Regner,
Warszawa 1993, s. 28 (245 A).
[29]
Platon, Ion, przeł. Wł. Witwicki,
Warszawa 1994, s. 21 (534 D,E).
[30] J.
Wierusz-Kowalski, Dramat a kult,
Warszawa 1987, s. 11.
[31]
Platon, Ion, przeł. Wł. Witwicki,
Warszawa 1994, s. 19-20 (533 D-534 A).
[32]
Tamże, s. 24 (535 E-536 A).
[33] R.
R. Chodkowski, Ajschylos i jego tragedie,
Lublin 1994, s. 11-12.
Powyższy mój tekst ukazał sie pierwotnie w 35 numerze kwartalnika literacko-artystycznego sZAFa w roku 2010; przez długi czas był ogólnie dostępny w sieci, parę dni temu (08.06.2019 r.) zorientowałem się, że już nie jest. Postanowiłem więc opublikowac go na swoim blogu.
Komentarze
Prześlij komentarz