Dygresja zamiast wstępu Tytuł książki poetyckiej Joanny Wcherkiewicz, Kim jest Zachary? tylko z pozoru brzmi niewinnie. Pytanie o czyjąś tożsamość zadajemy w odniesieniu do innych osób po wielokroć, i po wielokroć skupiamy się na rozmaitych jego aspektach nie zwracając na co dzień uwagi na to, jakie istotnie ważkie problemy ono zawiera. Tymczasem zagadnienie tożsamości to coś, co w literaturze obecne jest od zawsze – i od zawsze poza jej granice wykracza. „ O tym jak istotne jest to zagadnienie świadczy choćby to, że występuje ono nieustannie w rozmaitym natężeniu u kolejnych myślicieli i poetów” – pisze w jednym ze swoich artykułów filozof, dr Włodzimierz Zięba. [1] Wystarczy powrócić myślą do początków, np. do Odysei Homera, gdzie widzimy głównego bohatera w jaskini cyklopa, Polifema. Gdy potwór zadaje Odyseuszowi pytanie, kim on jest, jakie jest jego imię? Ten odpowiada „Nikt”. Polifem uwierzył chytremu Grekowi i stało się to przyczyną jego porażki, ale przede wszystkim wy
Wydawać by się mogło, że twórczość Wieniedikta Jerofiejewa jest w Polsce znana i popularna. Przede wszystkim jego najsłynniejsze dzieło, Moskwa-Pietuszki , które przyniosło mu światową sławę. Jednakże, gdy rozmawiam z ludźmi, którzy zdają się być jego miłośnikami, okazuje się, że tak naprawdę niewiele na ten temat wiemy. Nie ułatwia sprawy fakt, iż sam Jerofiejew znany był ze skłonności do konfabulacji na swój temat i rozpuszczał różne wersje dotyczące niektórych fragmentów swojego życia. Może to właśnie sprawia, że nie doczekał się jak dotąd solidnej biografii, a za to sporej liczby rozmaitych szkiców biograficznych rozproszonych głównie po Internecie, ale i również po dość licznych w Rosji publikacjach poświęconych jego twórczości i jego sylwetce. Fenomen Wieniedikta Jerofiejewa jest bowiem nieustannie żywy w rosyjskiej literaturze i powiązanych z nią naukach. Dla niektórych zagadnienia związane z jego twórczością i jego sylwetką stały się dziełem życia, jak np. dla Eduarda Właso
Pan Spoza często był zapraszany do miłych ludzi, chwalony i komplementowany. Często też użalano się nad nim („Och, jaki on biedny, prześladowany”) nawet wtedy, gdy mówił, że nie jest wcale źle: że ma pracę („Och, ten wyzysk!”), że ma rodzinę („Och, to zacofanie!”), że ma przyjaciół („Wykluczenie!”). Pan Spoza także chciał być miłym dla miłych ludzi. Często rozmawiali o wolności i o tym, że każdy powinien mieć prawo do własnego zdania i do wyrażania swoich poglądów. Kiedyś powiedział: „Nie podoba mi się, że nie macie żon, choć macie dzieci i że współżyjecie ze sobą nawzajem. Nie mogę i nie chcę wam niczego zabraniać, ale uważam, że to niedobrze”. I tak pan Spoza został rasistowskim suprematystą.
Komentarze
Prześlij komentarz