* * *
Kiedy ogarnia mnie samotność, rysuję mapy. Na wyimaginowanych krainach, wyspach i kontynentach, wytyczam bieg rzek, wypiętrzam góry, sadzę lasy, połacie lądów zasypuję piaskami pustyń. Później przychodzi czas na ludzi. Kropkami zaznaczam miasta, cieniutkimi liniami nanoszę szlaki handlowe. „Czy będzie sprawiedliwie jeśli akurat w tym miejscu ustanowię granice?” zachodzę w głowę i nieraz długo trwa zanim podejmę decyzję w nadziei, że jest ona właściwa. Na osobnych kartkach kropki rozrastają się do siatek ulic poznaczonych drobniutkimi czworobokami budynków. Wygląda to jak spękana skóra na dłoniach spracowanego człowieka. To nieprawda, że na początku było Słowo. Na początku była noc, bezsenność, poczucie zagubienia.